Publikacja kanału na YouTubie to dla mnie sprawa niebanalna. Vlog bardziej mnie motywuje do działania niż pisanie, wideo sprawia większą radość i okazję do zabawy obrazem w inny sposób niż robiłem to do tej pory. Początki jednak łatwe nie były. I pewnie nie będą.

Wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak. Pierwszą godzinę poświęciłem na testy dźwięku, ustawienie światła i parametrów ekspozycji. Czas było rozpoczynać i chyba wypadłem trochę z obiegu wystąpień publicznych. Dwuletnia przygoda w studenckim radiu (Radio Sfera UMK) i liczne prezentacje na studiach sporo mnie nauczyły. Teraz mam wrażenie, że zupełnie zapomniałem, jak to jest mówić do kogoś płynnie. Zawsze podziwiam moich znajomych, którzy w telewizji prowadzą transmisje na żywo. Idą jak burza praktycznie bez zająknięcia i to zazwyczaj na ważne tematy.

Dużo YYY-ania, powtórzeń (jak chociażby „kwiecień” w making ofie) – mam nadzieję, że będę to stopniowo eliminował. Przy materiałach, które będę miał okazję przemieszać przebitkami (np. recenzje sprzętu), na pewno uda mi się to zniwelować w trakcie montażu. Przegadany vlog obnażył tylko to, jak bardzo muszę się skupić na mówieniu.

Nagrywanie na raty

Wyszedłem z założenia, że nagrywanie w danych warunkach trzeba zrobić za jednym zamachem, aby zniwelować do minimum ewentualne zmiany w ogniskowej czy sposobie oświetlenia. I tak też zrobiłem.

ALE.

No właśnie. Gdzieś w połowie vloga zrobiłem mega durną rzecz, którą oczywiście chciałem się pochwalić Asi. Zdjąłem aparat ze statywu, pobiegłem do niej i krzyknąłem: „Zobacz, hehe, Boże, jak śmiesznie, hehe, zatrzymaj tę karuzelę śmiechu”. Cały uradowany, że znowu musiałem przerwać nagranie, wróciłem do rejestracji. I na pewniaka już nagrałem drugą połowę vloga. Szkoda, że jej nie skontrolowałem wcześniej, bo okazało się, że wyszło mi troszkę nieostro. Trochę (co widzicie na zdjęciu tytułowym). W każdym razie na tyle, że się to zupełnie nie nadawało do publikacji. Po prostu przy zdejmowaniu aparatu musiałem przypadkiem przesunąć statyw. Było już na tyle późno, że przełożyłem to na kolejny dzień. I raczej już tego błędu nie powtórzę, bo już niektórzy z Was to zauważyli.

Technikalia, czyli czego użyłem do nagrania

Wyszedłem z założenia, że nie ma póki co sensu wydawać fortuny na dodatkowy sprzęt. Za obraz odpowiadał mój Nikon D750 w komplecie z systemowym 24-70. Doświetliłem się dwiema świetlówkami (tutaj zastanowię się nad wymianą na jakieś mocniejsze) schowanymi za najprostszymi parasolkami. Do tego poniżej kadru przede mną stał mikrofon Rode VideoMicro podłączony do gniazda aparatu. Za mną kartanowe tło. I to tyle.

Co dalej?

Pierwsze koty za płoty. Następnego odcinka spodziewajcie się w czwartek 21 lutego o 18.00. Tymczasem zostawiam Was z pierwszym, gadanym odcinkiem.